Pałeczkę sztafetową od etapu II przejęliśmy w Sylwestra. Krótko przed 22:00 wybraliśmy się do samego centrum Taszkentu, aby świętować razem z Uzbekami nadejście Nowego Roku. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu dowiedzieliśmy się, że o 22:00 zakończono miejskie, oficjalne obchody Sylwestra 2022/2023! No cóż! Co kraj, to obyczaj. Z różnorodnymi zwyczajami stykaliśmy się co krok.

Pierwotnie nasza trasa miała prowadzić z Taszkentu w Uzbekistanie do Aszchabadu w Turkmenistanie. Niestety Turkmenistan od dwóch lat jest zamknięty dla turystów. Trzeba było zmienić plany. Już w Taszkencie zdecydowaliśmy, że nasza trasa rozpocznie się w Chiwie, mieście położonym najbliżej granicy z Turkmenistanem i pojedziemy w kierunku Taszkentu. Na start etapu dojechaliśmy pociągiem, ponad 14 godzin, wagonem sypialnym typu plackarta, czyli bez przedziałów. Chiwę często określa się mianem miasta-muzeum, ze względu na mały obszar pokryty mnóstwem historycznych miejsc. Stare miasto Chiwy, znane pod nazwą Iczan Kala, było pierwszym miejscem w Uzbekistanie wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO już w 1991 roku. Nas Iczan Kala również oczarowało, puste w nocy, lśniące w mroźnym poranku i tłumne w środku dnia. W dodatku Uzbekistan, to kraj przez który przebiegał Jedwabny Szlak, więc w Chiwie poddaliśmy się atmosferze targowej. Słońce, gwar, stargany pełne jedwabnych szali, skarpet z wełny wielbłąda i zawsze zachęcającego do zakupów uśmiechu. Jedynymi smutnymi osobami wydawały się być panny młode, które spotkaliśmy w starym mieście. Pozowały do zdjęć, otoczone tancerzami, w swych przepięknych błyszczących sukniach, niczym z bajek Disney ’a i tylko ich smutne oczy przypominały o tym, że tradycyjnie dzień ślubu jest dla nich pożegnaniem z domem rodzinnym.

Prawie wszędzie przy drogach widzieliśmy kopulaste piece, z których wydobywał się dym. Zatrzymaliśmy się przy pierwszym, który mijaliśmy w centrum Buchary i zajrzeliśmy do środka. Do ścian, od wewnątrz poprzyklejane były jakby małe trójkątne bułeczki. To somsy. Somsa, to taki uzbecki fast-food. Od pierwszego spróbowania towarzyszył nam, praktycznie codziennie, w naszej rowerowej drodze. Z mięsem baranim, kurczakiem, czy z ziemniakami i oczywiście obowiązkowo dużo cebuli. Somsy można zjeść świeżo upieczone, można je również zamówić „na wynos” i wtedy mijaliśmy napisy „zakaz somsa”. Daniem, na które polowaliśmy od samego początku był plov, potrawa z ryżu, z dużą ilością tłuszczu, marchewką, rodzynkami i oczywiście mięsem. Wielokrotnie słuchaliśmy, że musimy koniecznie to zjeść, ale albo lokal był nieczynny, albo już wszystko zjedzone. I tak jechaliśmy w śniegu i mrozie przez małe uśpione uzbeckie wioski, słuchając z dala dochodzącego szczekania psów i czasem śpiewu muezina, aż do pewnego wieczoru w „komnacie” (czyli pokoju) nad wiejskim sklepem. Właściciel, nie dość, że nas przygarnął pod swój dach, to jeszcze uraczył pysznym, domowym plovem. Następny plov na naszej trasie stał się również okazją do poznania tajemnic jego przygotowania.

Uzbecy często stołują się poza domem, odnieśliśmy wręcz wrażenie, że jadanie w przydrożnych zajazdach jest niemalże czymś obowiązkowym. Zawsze tłoczno, zawsze gwarno, pochyleni nad swoim plov lub tandirem (baranie mięso) czy szaszłykami, siedzieli na platformach włożonych dywanikami, rozmawiali głośno i radośnie, zagryzając lepioszką, czyli uzbeckim chlebem i popijając czajem z miseczek, czyli herbatą.

W trakcie naszego etapu planowaliśmy noclegi w namiotach, jednak tak naprawdę najwartościowsze ze względu na poznanie kultury kraju, przez który jechaliśmy, były zaproszenia na nocleg do domów. Dzięki temu mieliśmy niebywałą okazję zobaczyć uzbeckie, domowe życie. Mogliśmy zasiąść z gospodarzami na matach położonych na dywanach, przy stole sięgającym zaledwie kolan, i posmakować domowych potraw, mogliśmy podpatrzeć jak mieszka uzbecka rodzina. Na przykład w Karszy, gdy szukaliśmy noclegu, podjechał do nas biały samochód i kierowca zaproponował dach nad głową dla całej szóstki w swoim domu. Tak trafiliśmy do muzułmańskiej rodziny, bardzo tradycyjnej i pobożnej. Z nami rozmawiali tylko mężczyźni. Kobiety nie mogły do nas przyjść. Po dłuższej namowie naszego gospodarza, żona dostała pozwolenie na spotkanie z nami, zrobiło się bardzo miło i rodzinnie.

Ciekawostką jest, że do obcego mężczyzny nie mogła również zbliżyć się dziewczyna, która w Shahrisabz poprosiła o wspólne zdjęcie, mogła stanąć tylko obok kobiety.

Przejeżdżając przez uzbeckie miejscowości wzbudzaliśmy zainteresowanie, graniczące z niedowierzaniem. Co ciekawe na ulicach spotykaliśmy w znacznej większości mężczyzn, najczęściej ubranych na czarno lub w tradycyjnych granatowych, długich płaszczach. Kobiety, rzadko widywane na ulicach, prawie zawsze w chustach na głowie.

Dużo osób zatrzymywało się na drodze chcąc zrobić sobie z nami zdjęcie. Taki postój był również okazją do krótkiej rozmowy. Ku naszemu zaskoczeniu wiele osób miało złote zęby. Młodsi i starsi, kobiety i również mężczyźni, szczycą się w Uzbekistanie tym złotym uzębieniem. W Europie jest to zupełnie nieznane.

Jadąc rowerem przez Uzbekistan codziennie przeżywaliśmy inne przygody, ale najwspanialsze było poznawanie ludzi i ich kultury, bardzo różniącej się od naszej, a jakże ciekawej!

Rower objuczony sakwami i nasze biało-czerwone sztafetowe koszulki zawsze wzbudzały pozytywne reakcje, a zaraz za tym pojawiało się pytanie miejscowych: otkuda wy? Z Polski!

Beata Kościelska, Arkadiusz Kościelski – Etap III JednoŚladami Andersa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *